Miałem sześć lat gdy przy mnie topili kocięta.

Dan Taggart wrzucił te „małe chude zasrańce”

Do wiadra; cisza chrobotem miękkich łap przecięta,

Drapały jak oszalałe. Lecz ten hałas marny

Wkrótce zamierał. Rzucili je pod pompę

I strumieniem wody napełnili wiadro.

Jak mokre rękawiczki błyszczały unosząc się w wodzie.

„Chyba to dla nich lepiej?”, mówił stary Taggart,

A potem cisnął kocie trupy na gnój lśniące od wilgoci.

Całe dni krążyłem, zdjęty strachem mrocznym

Po obejściu, patrząc na trzy mokre szczątki, które

Pęczniały jak mięso, potem schły jak gnój zeszłoroczny.

W końcu zapomniałem. Ale strach powracał

Kiedy Dan łowił szczury, do wron strzelał i chwytał króliki,

Lub paskudnym ruchem leciwym ukręcał łeb kurom.

A przecież życie wypiera sztuczne sentymenty.

Dzisiaj kiedy piskliwe szczenięta pchają do topieli

Wzruszam ramionami, „cholerne szczeniaki”. Bo taka jest prawda:

„Opieka nad zwierzętami” to sztuka miastowa,

W mieście śmierć nie mieści się w ładzie natury,

Dbały gospodarz nie pozwoli, by szkodnik bezkarnie się chował

 

Geografia z wyobraźni: (antologia osobista): wiersze poetów brytyjskich i amerykańskich, tłum., wyb. T. Sławek, A. Szuba,
Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Katowice, 1991, s. 22–23