Kilka dni temu uczestniczyłam w zebraniu Rady Miasta Krakowa, na którym była dyskutowana sprawa akceptacji dla okręgów łowieckich w mieście. W mieście! Osoby, którym o tym mówiłam dziwiły się, jak to w Krakowie? To można polować w Krakowie? Nawet tu można. Apelowałam do chrześcijańskich sumień Radnych, z których wielu uprawia tę rozrywkę, i do obecnych na sali myśliwych.

Okazuje się, że okręgów łowieckich jest 8. Prawdopodobnie nie odbywają się w nich polowania zbiorowe, z trąbkami, nagonkami i całym sztafażem innych ozdóbek towarzyszących temu procederowi. Choć kto wie może i na mniejszą skalę panowie myśliwi nie odmówią sobie tych przyjemności.

Nie jestem idiotką nierozumiejącą, że w świecie, kompletnie zaburzonym przez ingerencję człowieka, konieczne bywa kontrolowanie populacji zwierząt, uśmiercanie zwierząt chorych, wyłapywanie tych, które, wabione jedzeniem, wychodzą z lasów i zbliżają się za bardzo do ludzkich osiedli.

Ale dlaczego w 21 wieku pozwalamy urządzać z zabijania sport, rozrywkę, hobby. Żeby tysiące facetów i ich partnerek mogli udowadniać sobie nawzajem, jaką to mają władzę nad światem?!

Jest tyle sposobów humanitarnego zarządzania populacjami dzikich zwierząt. Dlaczego nie zajmują się tym certyfikowani myśliwi, nadzorowani i wykonujący swój przykry zawód bez dorabiania obłudnych usprawiedliwień i bez zabawy?

Odpowiedź nasuwa się szybka, bo to by kosztowało, a myśliwi podobno finansują się sami. Że ubijają przy tym niejednokrotnie bardzo intratne interesy, że kwitnie tam kumoterstwo, a władze rozmaitych szczebli powiązane „więzami krwi” z pospólstwem ubijają interesy, o tym już sza!

Na wspomnianej Radzie, ktoś z obrońców myśliwych powiedział, że dla niego bardziej humanitarne jest strzelanie do zwierząt (czytaj: ściganie ich, ranienie, często skazanie na długie cierpienie) niż np. zabijanie w znieczuleniu. Do takich absurdów może iść wewnętrzne zakłamanie ludzi czerpiących przyjemność z zabijania.

Nie chcę żyć w kraju, w którym zadając cierpienie dzikim zwierzętom bawi się dobrze ponad 100 tysięcy ludzi. Ludzi, którzy zazwyczaj nie mają pojęcia o tym, co oznacza bycie człowiekiem dla innych Boskich Stworzeń, etyczność, nie mówiąc już o wrażliwym sercu.   Ludzi, mających pełne usta banałów o miłości do przyrody, o tym jak o nią dbają, a ścigają, zabijają, ranią, dobijają, a potem odprawiają przy wódce swoje makabryczne obrzędy.

Głosowanie za likwidacją obszarów łowieckich w Krakowie było po myśli myśliwych. Widać było satysfakcję na ich naznaczonych miłością, obrzękłych z tej miłości, twarzach. Ale to nie koniec walki.

PS. Jeżeli przypadkiem trafi na ten tekst myśliwy, to od razu wyjaśniam: tak, jestem wegetarianką, tak protestuję przeciw okrutnym przemysłowym hodowlom zwierząt, tak staram się pomagać ludziom, dzieciom.

Na zdjęciu, zagrażający krakowianom lis. Prowadził relację, której słuchały w krakowskich laskach złowrogie sarny, zające, bażanty, kuropatwy, kaczki, i wiele innych zagrażających człowiekowi stworzeń. (zdjęcie Barbary Hartman)

 

A tu linki do wykładu prof. Doroty Probuckiej o myśliwych

i do programu mówiącego o tym, jak myśliwi roznoszą chorobę afrykańskiego pomoru świń.