W ostatnich miesiącach brakuje słów na opisanie świata. Te najbardziej pasujące zostały dawno wytarte, zużyte, nadużyte. Straszna wojna, odbywająca się tym razem tak blisko powoduje, że więcej myślimy o świecie, ludzkości, cywilizacji, weryfikujemy niektóre nasze poglądy. Chcemy to nazwać. Przydałyby się adekwatne słowa.

W kontekście wojny rozżarzyło się także myślenie o zwierzętach. Dzięki mediom mamy możliwość zobaczyć ich sprawę w różnych odsłonach. Widzimy heroizm ludzi ratujących te domowe, dźwigających oprócz walizek i plecaków kontenery, pudła, pojemniki ze zwierzęcymi przyjaciółmi, ryzykujących dodatkowe problemy w podróży. Widzimy zaangażowanie wolontariuszy na granicy, dających schronienie, pomagających w drodze, wspaniałe dziewczyny na dworcu PKP w Krakowie. Podziwiamy ciężką pracę ludzi ewakuujących schroniska, ogrody zoologiczne. Ale też wielu z nas doświadcza przerażenia i bezradności wobec horroru, jaki jest udziałem zwierząt hodowanych w Ukrainie… na pokarm. Wprawdzie i tak doznawały cierpienia, miały umrzeć z ręki człowieka, ale straszność ich sytuacji się potęguje. A dzikie zwierzęta w lasach, śmiertelnie przerażone wybuchami? Naszych ulubieńców, ptaki w miastach, bronimy przed sylwestrowymi fajerwerkami. Wiemy, jak ciężko to znoszą. A tu…

Kakofonia myśli, ocen i uczuć.

Jacy jesteśmy? Co robimy zwierzętom? Czy jesteśmy dobrzy, czy źli? Jak bardzo jesteśmy zakłamani? I czy zawsze jest to zakłamanie, czy może czasem roztropność lub zwykła niemożność?  Ratujemy lwy i karakale z zoo w Kijowie, a krowy na bombardowanych terenach muszą radzić sobie same. Umiera z głodu i pragnienia milion kur, a my szukamy pasujących kolorem szeleczek dla uchodźcy-mopsa. Hodowle rasowych psów w Ukrainie pierwsze otrzymały pomoc w przesiedleniu, a bezdomne głodne psy są jeszcze bardziej bezdomne. Dobro i zło… we mgle. Jak tutaj posługujemy się językiem? Przypominają się nieśmiertelne słowa Norwida:

Ponad wszystkie wasze uroki,

Ty, poezjo, i ty, wymowo,

Jeden — wiecznie będzie wysoki:

Odpowiednie dać rzeczy słowo!

Ty, nasza „wymowo”, jakże dalece rozmijasz się z prawdą, gdy mówiąc o sprawach złych i podłych używasz nazw zwierząt! Jak nieodpowiednie „dajesz rzeczy słowo” na opisanie tego, co się dzieje! I nie dlatego, że ci słów brakuje.

W kontekście wojny wyostrzyło się prawdziwe i metaforyczne znaczenie określeń używanych skądinąd na co dzień: zezwierzęcenie, zwierzę, bydlę, zbydlęcenie, psy, hieny. Wszystkie — na nazwanie podłych cech i czynów człowieka. Pomyślmy!, Właśnie teraz widać wyraźnie jak bardzo potrzebne jest zwierzę, żeby zalęknione dziecko mogło się uspokoić. Jak przygarnięte na chwilę psy i koty, z którymi fotografowani są żołnierze potrafią ocieplić ich wizerunek. Jak potrzebne są nam psy, które szukają pod ruinami ludzi i niewybuchów.

W mediach społecznościowych obrońcy zwierząt zaprotestowali przeciw nazywaniu tego, co robią Rosjanie w Ukrainie „zezwierzęceniem”, „zbydlęceniem”. Działa tu, prawdę mówiąc, językowe przyzwyczajanie. Dziennikarze, świadkowie używają tych słów bez zastanowienia, nie mają intencji obrażania zwierząt.

Zwierzęta przecież nie torturują, nie czerpią z zadawania bólu satysfakcji, nie poniżają, nie planują wojen i eksterminacji. Świadome, celowe, planowane okrucieństwo to cechy wyłącznie ludzkie. To, co robią najeźdźcy w Ukrainie, to nie jest „zezwierzęcenie”, to  jest zdegenerowane człowieczeństwo, ze-człowieczenie.

Przeprowadziłam mały sondaż facebookowy pytając, jakich określeń ludzie powinni używać, zamiast mówić:  „zezwierzęcenie”?  Pojawiło się mnóstwo propozycji, m.in.: bestialstwo, okrucieństwo, sadyzm, nikczemność, nieludzkość, zbrodniczość, bezwzględność, brutalność, bezlitosność, bezduszność, barbarzyństwo, zdegenerowanie, niemiłosierność, odczłowieczenie, sparszywienie, zwyrodnienie. Słownik Języka Polskiego podaje 80 synonimów słowa „zezwierzęcenie”! Mimo to, chcąc nazwać zło, właśnie najczęściej wybieramy ten wyraz. Dlaczego?

Wybieramy, gdyż odkąd wyodrębniliśmy się z reszty natury, chcemy podkreślić naszą ludzką wyższość i dominację nad resztą świata. Nie wiadomo, kiedy powstał ludzki język. Badacze mówią o przedziale między 35 000 lat do ponad 200 000 lat temu, i to nie na pewno. Prawdopodobne wydaje się jednak to, że jednym z pierwszych wyrazów musiało być słowo, które odróżniało ówczesnego homo od reszty zwierząt. Używaliśmy słowa „zwierzę” od kiedy ruszyliśmy na pierwsze wojny zwane polowaniami, że użyję określenia Elizabeth Costello – bohaterki „Żywotów zwierząt” J.M. Coetzee’go.

Polowania – pierwsze nasze wojny! I od tego czasu nie przestajemy używać języka, aby tę naszą odrębność i wyższość zaznaczyć. Manipulujemy znaczeniami, dyskryminujemy językowo. Mówimy o zwierzętach, że „zdychają”, że „żrą”. Jak coś zdycha, to ta śmierć nie ma ani powagi, ani znaczenia, jak żre — to jest godne pogardy.

Ludzi, których chcemy napiętnować, uznać za gorszych od siebie nazywamy zwierzętami. Niekiedy jest to żartobliwe, często, jak teraz, nie jest. Z ludźmi przyjaźnimy się, kochamy ich, znamy; zwierzęta — mamy, posiadamy, hodujemy. Katechizm ostrzega, żebyśmy je nie kochali tak jak ludzi. Bardzo wielu z nas jednak kocha je podobnie. Fakt, że tylko niektóre. Czy Katechizm ma rację tak stawiając sprawę? Jak często stajemy przed rzeczywistym wyborem: człowiek czy zwierzę? Bardzo rzadko. Czy jest coś złego w kochaniu zwierząt? Serce człowiek ma jedno.

Język stwarza świat i relacje. Język może szerzyć dobro i szacunek lub zło i pogardę. Może jednego i drugiego uczyć, utrwalać. Jest zdolny nazwać prawdę, jak pisał Norwid, ale też  może kłamać, zakłamywać. Dlatego, to, jak mówimy o zwierzętach, a też to, jak posługujemy się ich imionami, utrwala nasz do nich stosunek.

Jeżeli o kimś złym mówimy: świnia, pies, suka, padalec, żmija, wydra, gad, małpa, ropucha, sęp, to, w pewnych okolicznościach, łatwiej te zwierzęta krzywdzić, łatwo jest bagatelizować ich cierpienie. Przecież uosabiają zło.

Jeżeli o kimś, kim pogardzamy lub kto wzbudza w nas obrzydzenie, mówimy: maciora, wieprz, muł, ślimak, kaszalot, koczkodan, flądra, to łatwo jest i tymi zwierzętami gardzić. Po co dbać o potrzeby miernot, marności.

Jeżeli o głupim człowieku mówimy: baran, osioł, oślica, gęś, kura, koń, koza, owca, krowa, cielę, łoś, jeleń, dzięcioł, to stwarzamy w przestrzeni myślenia obraz tych zwierząt jako istot bezmyślnych, ograniczonych. Można je lekceważyć, poniżać. Można nie przejmować się ich wewnętrznymi doznaniami. To przecież bezmyślne stworzenia.

Ani krowa ani gęś nie są głupie. Osioł nie jest tępy ani złośliwy. Kot nie jest fałszywy, tylko nie rozumiemy jego zachowań. Świnia bardzo nie lubi leżeć w swoich odchodach, nie jest podła ani nieetyczna. Wieprz jest zapasiony przez człowieka. Ptasie móżdżki przewyższają niejeden ludzki móżdżek, a flądra nie prowadzi się źle. Zwierzę nie jest prostakiem, prymitywem, dzikusem lub chamem. Dlaczego matka – suka czy matka- maciora, karmiące swoje młode, miałaby być godne pogardy?  Dlaczego „pies” – przyjaciel, ratujący człowieka ze strasznych opresji w górach, pod lawinami, w zimnie, w ruinach to słowo obelżywe? Te ostatnie przykłady językowej podłości człowieka najbardziej bolą.

Dziś w czasie ludzkiego polowania na innych ludzi obrażamy krowy w zbombardowanej hodowli w Szestakowie, umierające z głodu zwierzęta w schroniskach, do których nie można dotrzeć z pomocą, poranione obłąkane ze strachu psy w Mariupolu, konie w spalonej stadninie w Gostomelu, przerażone dzikie zwierzęta w ukraińskich lasach. I wszystkie inne, zamknięte przez człowieka w hodowlach, ogrodach zoologicznych, zwierzyńcach, ptaszarniach, sklepach, pozbawione pokarmu i wody, a teraz krzywdzone i zabijane bez miłosierdzia i sensu. Nie przez inne zwierzęta… przez człowieka.

Przerwijmy to. Powstrzymajmy odruch mówienia w odniesieniu do ludzkich czynów: „zezwierzęcenie”, „zbydlęcenie”. Nie mówmy: świnio!, psie!, suko!, zwierzę! do drugiego człowieka. Taka mowa kłamie, nie przystaje do „rzeczy”. Jest od rzeczy. Jest niesprawiedliwością.

Zdjęcie: Sabina Fratila (Unsplash)

Tekst ukazał się też na stronie Magazynu Istota https://www.istota.info/