Niestety moja nadzieja, że może uda się przy okazji politycznych rozgrywek uzyskać coś dla zwierząt, okazała się płonną. Przyznam, liczyłam na to, że dyktatorska władza człowieka, który akurat w tej sprawie ma etyczną wyobraźnię, wystarczy. Niestety, okazało się, że nie. Wiadomo, ustawa była niedobra, ludzkie interesy nie zostały wzięte pod uwagę. Wszystko prawda. Powinno się to odbywać inaczej, przemyślanie, hodowcy powinni dostać odszkodowania, pieniądze na przebranżowienie, itd. Tyle, że niestety, ani w naszej obecnej ustawodawczej rzeczywistości tak nie mogło być, ani w najbliższej przyszłości nie będzie.

Dlatego, ludzie współ czujący ze zwierzętami i organizacje broniące ich godności, prawa do dobrego życia, chcieli, jak złodzieje, ukraść dla nich choć coś. Już teraz. Choćby niedoskonałego, ale już!  Czy wolno w takich sprawach, godzić się na niedopracowane prawo, iść na kompromisy? Może i nie, ale to sytuacja podobna trochę do tej, gdy cierpi bliska osoba i nie można czekać. Płynie konkretny czas, to są konkretne istnienia, konkretny ból.

Próba ucywilizowania choć w pewnym zakresie naszych relacji ze zwierzętami jedno pokazała z wielką ostrością, to w jakim miejscu etycznej refleksji jako społeczeństwo jesteśmy. Sama byłam porażona siłą i agresją tego sprzeciwu. A przecież to nie była obrona nie mających wyjścia biedaków. To był atak ludzi, którzy dobrowolnie wybrali sposób zarabiania pieniędzy, który wiąże się z krzywdą.

Nikt z protestujących nie zająknął się nawet o możliwości poprawy warunków życia zwierząt w hodowlach. Nikt nie zgłaszał gotowości rozmowy ze specjalistami, naukowcami, etykami, np. o tym, jak dostosować te warunki do obecnej wiedzy o doznaniowości zwierząt. Protestujący mogli przecież domagać się w tym wparcia od państwa, albo pomocy w przebranżowieniu. Nie było jednego głosu, który postulowałby, że trzeba z powodu ogromnego wpływu przemysłowych hodowli zwierząt na zmiany klimatyczne rozmawiać o systemowych zmianach w całym sektorze produkcji żywności. Żadnych takich głosów nie było. Chodziło tylko o utrzymanie status quo. Zwierzęta, dzięki którym żyją protestujący ludzie, nie istniały dla nich jako obiekt etycznej refleksji. Jakby w ogóle nie istniały.

Piszę te słowa i wiem jak naiwne, jak absurdalne są moje oczekiwania, że mogłoby być inaczej. Pani Renata Beger – twarz protestujących, wyjaśniająca słuchaczom technikalia, tłumacząca z uśmiechem, że osobiście woli zabijanie rytualne od gonienia z elektrycznymi elektrodami mokrej świni uciekającej po posadzkach rzeźni, to dla mnie symbol tego, o jakim poziomie etyczności mówimy. Lis żyjący na powierzchni niedużego kartonowego pudła ma według hodowców dobrze. Wszyscy widzieliśmy filmy z tych miejsc, robione przez odważnych i zdeterminowanych aktywistów.

Próba zmiany traktowania choćby niektórych zwierząt, naprawdę zupełnie niepotrzebnie cierpiących, nie udała się. Ustawa nie będzie dalej procedowana. Rząd ugiął się pod presją elektoratu, a wielu polityków natychmiast rzuciło się łowić w nim głosy, potrzebne aby kontynuować polityczną karierę. Ponury, amoralny spektakl. Brały w nim udział także media. Bardzo szybko ich zainteresowanie zaczęło dotyczyć wyłącznie gry sił politycznych. Podobno jakiś inny projekt ma pojawić się w zamian. Czy?, kiedy?, jaki?, nie wiadomo.

Wiadomo natomiast, że kolejną zimę tysiące psów spędzi na łańcuchach w lodowatych budach, nad miską z zamarzniętymi ziemniakami. Ich rodzące się  w niekontrolowany sposób młode, będą topione w wiadrach (to te, którym się poszczęści, inne będą umierać wśród odpadków). Setki tysięcy zwierząt, których naturą jest swoboda, przestrzeń, woda spędzi kolejne lata w ciasnych klatkach, na drutach. Niektóre z nich, nie dość dobrze zagazowane, umrą w męczarniach. W przerażeniu umierania wykrwawiać będą się zwierzęta zabijane rytualnie. W większych hodowlach spętane łagodne krowy podnoszone będą na podnośnikach, żeby krew wypływała z nich sprawniej, itd., itd.

Mam nadzieję, że może w trakcie stanowienia tej, już nieaktualnej ustawy, nastąpił choć jakiś wzrost świadomości, jak to się dzieje, że mamy futro na kołnierzu, a na talerzu mięso? Może jakieś obrazy z obozów kaźni zwierząt futerkowych zapadły w pamięć? Może też wściekłość protestujących płynęła także ze strachu, że już wkrótce zobaczymy inne podobne, ściśle chronione przed oczami zwyczajnych ludzi miejsca? Że posypią się inne amoralne biznesy. A może siła, bezwzględność protestu płynęła z głęboko ukrytego poczucia winy? To byłyby jakieś blade światełka zbliżającej się zmiany.

Zwierzęta były i są w naszej kulturze rzeczą. I niczego nie zmienia to, że i obecna Ustawa o ochronie zwierząt i Katechizm Kościoła Katolickiego, który stanowi podstawę religijnej edukacji większość Polaków, mówi, że rzeczą nie są. I w praktyce hodowli i w szczegółowych przepisach ją regulujących są przedmiotem, surowcem. Mówienie, że jest inaczej, pisanie pięknych słów we wstępach do dokumentów, jest po prostu wielkim oszustwem. Zwierzęta tak naprawdę rzeczą i obiektem tortur. A prawie całe społeczeństwo zamyka na to oczy.

Czy zmienią to kobiety protestujące na ulicach? Czy wśród ich postulatów znajdzie się żądanie poszanowania godności zwierząt i sformalizowania ich praw? Oby. Wiadomo, że powstał zespół nad tym pracujący.

Jakaś bitwa została przegrana, ale od dziesiątków lat toczy się partyzancka wojna w ich obronie. Będziemy walczyć, aż do skutku.

 

Zdjęcie Jeffrey Blum (Unsplash NicJvHeQ8fo)