Bardzo dziękuję Darku, że zająłeś się w swoim podkaście „Ważne nieważne” raportem Katolicy i Boże zwierzęta. To dla mnie i pozostałych autorów bardzo cenne, że o nim opowiedziałeś, gdyż szanujemy Twoją wiedzę i brak zacietrzewienia, a i może dzięki temu o raporcie dowiedzą się ludzie spoza naszej bańki.
Chciałam odpowiedzieć od razu na Twoją krytykę, z którą na pewnym poziomie w dużej mierze się zgadzam, ale wpadłam w lemniskatę (to drobny prezent dla Ciebie) niemożności i długo kręciłam się w niej bezwyjściowo. Pocieszeniem było to, że, w moim odczuciu, w podobnej figurze geometrycznej znalazłeś się sam, usiłując sprawiedliwie ocenić coś, co nie bardzo może podlegać ocenie, jeżeli zaprzeczy się samemu fundamentowi. To tak, jakby recenzować traktat na temat ewolucji narządu wzroku, nie uznając samej teorii ewolucji i nie znając jej subtelności. I taką samą trudność, jak Ty, oceniając raport dotyczący Kościoła, mam ja – chrześcijanka, próbując odpowiedzieć na krytykę Tobie – ateiście, agnostykowi?
Ten fundament, ta trudność i w ocenie raportu i w odpowiedzi na tę ocenę, to wiara lub brak wiary. Nie akceptacja instytucji Kościoła, bo Kościół, i jako instytucję, a też, jako ludzką społeczność, można krytykować, i należąc i nie należąc do niej. Tak jak można krytykować państwo, rząd, dowolną organizację, ruch. Kościół to ludzka sprawa, a człowiek, jaki jest każdy widzi. To niekończąca się zmiana i przeplatanie się dobra ze złem. To także – wybacz może oklepanie brzmiące dla Ciebie określenie, ale nic o Kościele prawdziwszego – droga. Podróż ludzi wiary.
Natomiast to, jak człowiek postrzega sens świata, jakie ma w tej sprawie intuicje, jakie nurty myśli są dla niego pociągające, to już gruntownie zmienia to, jak rozumie i społeczności i instytucje i ludzkie relacje, ich sens, rolę człowieka na Ziemi. Jeżeli nie jest się w środku danego metafizycznego światopoglądu, który też mieni się i układa wciąż na nowo, jak szkiełka w kalejdoskopie, może mieć tylko wiedzę powierzchowną, zwykle medialnej proweniencji, wybiórczą. Nie jest to zarzut, po prostu stwierdzenie faktu. To nie znaczy, że ja, że my wiemy wszystko o religii, Kościele, ale różni nas „czucie” sprawy, subtelności, dystans, na który paradoksalnie pozwala jedynie bycie w środku. Im bardziej w środku, tym większy dystans.
Raport nie jest kierowany do ateistów, tylko do osób, które swoją ewolucję etyczną i sens życia wiążą z transcendencją. Ale, to równocześnie ludzie jak wszyscy inni, przez miliony lat uwięzieni w czysto zwierzęcych (w znaczeniu królestwa zwierząt) relacjach i zależnościach. I tak, jak inni nie są w stanie wyzwolić się z tych reguł i więzów.
Na koniec mówisz, wymyślcie sobie innego Boga, bo nie da się powiedzieć, że jest dobry i kocha zwierzęta, jeżeli oprzecie się na pismach, które wasz kościół uznał za fundamentalne. Otóż, odkąd człowiek zaczął wymyślać sens życia, właśnie to robi: wymyśla Boga. Ks. Heller nazywa Go – Nieskończoną Rozumnością, ostatnio modny u nas Richard Rohr – Wszechobecnością na podobieństwo światła. Pismo Święte, na którym opiera się chrześcijaństwo też jest wymyślaniem sobie Boga, najpierw przez autorów tamtych czasów, a potem przez kolejnych teologów, egzegezy, interpretacje, oficjalne wykładnie, itd. Gdyby zebrać wszystkie prace i całą sztukę, która przez wieki biedziła się wymyślaniem, jaki jest Bóg, to wypełniłyby… ogromnie dużo miejsca na Ziemi.
No właśnie. I trzeba by mówić o tym godzinami, żeby choć odrobinę zbliżyć się do sensów tego wymyślania. W raporcie, część dotycząca teologii w odniesieniu do zwierząt, jest celowo bardzo pobieżna. Są na ten temat całe monografie, do których odsyłam w przypisach. Przeciętnemu katolikowi, który teologii nawet pobieżnie nie zna, ani, prawdę mówiąc, często nie zna Pisma Świętego, nic nie dałoby, gdyby ten rozdział był o stronę cytatów dłuższy. Zawsze znajdą się bowiem w Biblii, opisującej jak koczownicze i pasterskie ludy w Azji Mniejszej wymyślały sobie Boga, inne poręczne cytaty, które usprawiedliwią zabijanie zwierząt. Stąd wydało mi się to bez sensu, pojedynkować się na cytaty z nie dość biegłym w egzegezie przeciętnym czytelnikiem raportu. Ale jest coś takiego, nawet jak wydaje się wygodnym unikiem, jak duch tych Pism, ten żyje między cytatami i w międzyprzestrzeniach ludzkiej myśli i na to każdy może być otwarty. I jest coś takiego, jak wysiłek ludzi przez wieki, aby odszukać sens świata. To jest nasz Kościół. To są inne kościoły i wiary.
Rolą współczesnych teologów, a potem kaznodziei i katechetów, jest odczytywanie na nowo tych pierwszych Ksiąg, ale i późniejszych dociekań, które nazywamy Tradycją, z intencją szukania w nich odpowiedzi na nowe pytania i wątpliwości. Także na pytanie, czy to, jak obecnie traktujemy zwierzęta może być zgodne z zamysłem i wolą Boga. Historii niestety nie zmienimy, ale możemy nieustannej weryfikacji poddawać to, jak myśleliśmy, jak nam się kiedyś wydawało.
Takie nowe odczytania robi się, jak świat światem, i parały/parają się tym interesującym zajęciem znakomite, ale i zwykłe umysły. To, jakie znajduje się odpowiedzi zależy przede wszystkim od tych umysłów i serc otwartości, także od aktualnej wiedzy i doświadczenia, a wierzę, że i od pomocy ze strony Nieskończonej Rozumności. Nagle jakiś fragment Ewangelii staje się zrozumiały, nowe odkrycie naukowe pozwala inaczej spojrzeć na sprawę. To trochę tak, jak na tych kartkach, na których gęsto usiane, nieprzedstawiające niczego kolorowe punkty, przy odpowiednim skupieniu wzroku, nagle otwierają swoją głębię i znaczenie.
Nie przypadkiem często porównuję Pismo Święte do wielkiej poezji. Myślę, że trochę podobnie się je czyta, podobnie mieni się sensami, a archaizmy i anachronizmy, nie są przeszkodą nie do przebycia.
Czy raport mógłby być bardziej radykalny? Mógłby być, tylko, co by z tego wynikło? On, w naszych realiach i tak jest w opinii większości głosem nawiedzonych dziwaków, podobnie jak dla większości społeczeństwa głosem odjechanych lewaków są radykalne wystąpienia obrońców zwierząt. Tylko, o ile w świeckim świecie jest w tej sprawie cały wachlarz stanowisk i strategii, to w Kościele nie ma żadnego wachlarza, są pojedyncze i raczej pachnące naftaliną piórka. Nie ma więc sensu zaczynać od bycia radykalnym, gdyż takiej synapsy (kolejny prezent) „wiara – miłość do zwierząt” w głowach i sercach ludzi wierzących prawie nie ma. To połączenie trzeba dopiero zbudować. Ale, może to zająć mniej czasu niż się wydaje. Grunt przygotowywany jest od tak dawna, na tak wielu frontach.
Po co budować to połączenie, te synapsy? Po co do tego mieszać religię. Po pierwsze, dlatego, że zawsze byli i będą ludzie z intuicją transcendencji i przeczuciem, że nasze życie jest w jakiś „rękach” i że wypełniamy jakiś plan, dorastamy do jakiegoś spełnienia. Takich ludzi jest wielu, dobrze więc, aby w krąg swoich etycznych zainteresowań jak najszybciej włączyli inne czujące istoty. Bez przekonania tych milionów ludzi, nie zmienimy sytuacji zwierząt.
Zresztą zawsze, przyznam się dziwi mnie, że ateistycznym obrońcom zwierząt pozaludzkich wydaje się, że mają w ręce mocne argumenty za tym, że innych zwierząt krzywdzić, ani używać nie wolno. Na czym opierają się te argumenty? Wydają się absurdalne. Należymy do tego samego królestwa biologicznego życia, w którym jesteśmy elementem łańcucha pokarmowego i wydawałoby się, że tak jak lwu wolno zjeść gazelę, to i człowiekowi wolno zjeść kurczaka, a może nawet „pobawić się” nim dla ułatwienia konsumpcji, a skoro potrafimy wymyślić, jak zapewnić sobie mnóstwo kurczaków, to działamy podobnie jak zwierzęta, które też potrafią zadbać o dostatek pożywienia.
Jak przekonać ludzi, którzy od milionów lat jedzą inne zwierzęta? Lubią je jeść, potrzebują wykorzystywać. Dlaczego mieliby przestać to robić, skoro robi to lew i wąż boa. I ten kto zjadł i ten, kto został zjedzony jest częścią przyrody, która i tak bezpowrotnie umiera. Prawdę mówiąc nie do końca rozumiałabym, dlaczego mam nie jeść świni, skoro ona rozrywa na strzępy drobne ssaki, a bywa, że zjada swoje młode, a ja mam jedno życie i dzieci, które lubią szynkę. Przy okazji, jestem prawie weganką. Do pełnego oddzielenia się od świata innych zwierząt, brakuje mi tego, że zjadam jajko od znanej mi osobiście, grzebiącej w ziemi i podskubującej ziółka, kury (to jedyny wyjątek jaki robię od jedzenia oczywistych produktów pochodzenia zwierzęcego. Znajdują się też z pewnością w wielu innych gotowych rzeczach, które kupuję, jak choćby w chlebie. Staram się jednak sprawdzać i wybierać takie jedzenie, w których ich nie ma. Sprawa całkiem nie do uniknięcia w naszym świecie, gdzie nawet przy produkcji wina 🙂 stosuje się żelatynę, białka jaj kurzych, kazeinę czy chitynę. Nie jem mięsa, mleka i jego pochodnych (to ostatnie wciąż uwiera, ale coraz lepsze zamienniki łagodzą tęsknotę za świetnym holenderskim serem). Jestem więc prawie weganką, i to „prawie” to moje bycie w drodze, do świata, w którym będziemy jedynym zwierzęciem, które nie korzysta z innych.
A jednak, także niektórzy ludzie niewierzący w transcendentne pochodzenie impulsów etycznych, budują od dawien dawna synapsy empatii w mózgach innych ludzi, aby mogli się oni wznieść się ponad swoje biologiczne uwarunkowania i poszerzyć kręgi „swoich”, „nietykalnych”. Sztuka dla sztuki?
Rodzenie się międzygatunkowego współczucia i altruizmu to dla mnie jedno z najdziwniejszych zjawisk w ewolucji człowieka-zwierzęcia.
O wiele łatwiej jest to zrozumieć, gdy przyjmie się, że doskonalimy się w jakimś celu, że nasze etyczne pomysły mają jakiś wykraczający poza nas sens, a przede wszystkim, że przekraczające egoizm dążenie do dobra, zostało nam na jakimś etapie ewolucji zasiane w duszach/sumieniach. Wspomniany R. Rohr pisze, że w Boskie DNA jest zawarte we wszystkich stworzeniach. Stanowilibyśmy więc wszyscy jeden, będący Bogiem wcielonym, żyjący organizm. I stąd, każde szczęście i każde cierpienie, a także to dążenie do CZEGOŚ JESZCZE jest wspólne. Stąd bez sensu jest dzielenie się i dyskryminowanie zw względu na rasy, gatunki, swoich, obcych. Takie rozumienie Boga, było do niedawna bardzo wyjątkowe, teraz staje się coraz bardziej powszechne. Znana lepiej niż inne dokumenty Kościoła encyklika Laudato si’ papieża Franciszka właśnie o tym mówi.
To nie kościół nakazał jeść zwierzęta, a zwłaszcza nie robił tego z „szatańską zajadłością”, to ludzie budujący wspólnotę wiary tak dostosowali swoje wierzenia, i tak je opisali, aby nie musieli rezygnować z tego, co zawsze robili, a kiedyś nawet musieli to robić, aby przeżyć. A jednak na pewnym etapie już nie musieli, i zaczęło się budzić poczucia dobra i zła, dobra i krzywdy. W Biblii w bardzo wielu miejscach znajdziemy tęsknotę za światem bez przemocy, i to nie tylko w odniesieniu do człowieka.
Mówisz o przykazaniu „nie zabijaj”, że naciągam jego interpretację. Nie jest ono dookreślone w przykazaniach naszej religii. Jak prawie wszystko, ludzie przez wieki odczytywali to wyłącznie homocentrycznie, i nadal chcą tak robić. Tłumaczenie jest nieprecyzyjne i ciągnie się to od dawna, od pierwszych przekładów ksiąg na grecki i na łacinę, i to nie tylko w języku polskim. Mojżesz usłyszał (człowiek tego czasu usłyszał) przykazanie „nie zabijaj”, i zapisał. Słowo to, w zapisach, zmieniane w tłumaczeniach, odnosi się do celowego odbierania życia, bliższe naszemu „nie morduj”. Na samą czynność zabijania w Biblii używa się innego słowa. W języku polskim nie mamy jednak tak jednoznacznego zróżnicowania znaczenia między słowami „zabić” i „zamordować”. Możemy użyć słowa: „zabił” tak samo wtedy, gdy ktoś zrobił to z premedytacją, jak i wtedy, gdy zabił np. w wypadku samochodowym, czy w obronie własnej. Ale już, jak powiemy „zamordował”, to raczej nie mamy wątpliwości, że zrobił to celowo. W najnowszych tłumaczeniach, w tym w uznawanej za najwierniejszą oryginałowi (?) – polskiej Biblii Paulistów, mamy już oddające może lepiej sens oryginalnego (?) przykazania tłumaczenie: „Nie popełnisz morderstwa”. Choć takie sformułowanie z kolei, w języku polskim, raczej wskazuje na człowieka jako ofiarę. Przyjmijmy, że Bóg ludziom Starego Testamentu powiedział „nie morduj”, to znaczy: nie wolno ci zabijać bez potrzeby, z premedytacją.
Te niuanse tłumaczenia niczego zresztą nie zmieniają. Przykazanie nadal nie mówi, kogo nie wolno mordować. Także zwierzę człowiek może zabić przypadkiem lub nie mając innego wyjścia, a może też zabijać bezzasadnie, dla przyjemności, jakiegoś zbytku, ze złości, czyli może je zamordować.
Czyżby więc przykazanie „nie morduj” dotyczyło nie tylko mordowania człowieka? Czyżby zakaz mógł dotyczyć także innych istot?
I tu właśnie mamy dobry przykład, na czym polega odczytywanie Pisma Świętego. Czy odczytamy je w duchu bezprzemocowości w ogóle?; miłości, jako najwyższej cnoty? Czy odniesiemy tylko do człowieka? Czy może dojrzeliśmy już na tyle, i sumienie mówi nam, że prawdopodobnie ostrzeżenie, aby nie czynić zła, jakim jest odbieranie życia, dotyczy wszystkich istot żywych?
Myślę, że ja – kobieta w XXI w., w Europie – dojrzałam do tej ostatniej interpretacji, ale z pewnością nie dojrzały jeszcze do tego, ani moja babcia, ani moja mama, dobre i święte kobiety (świętym może być każdy, i pełno jest świętych wokół nas. Ale tylko niektórych ludzi, ich społeczności dają innym za przykład, czasem zresztą zbyt pochopnie, jak to ludzie. Być może jesteś świętym Darku? Z pewnością powinieneś chcieć być święty, czyli dobry). Na pewno, nie dojrzała do takiej interpretacji przykazania „nie zabijaj” kobieta, którą oglądałam dziś na „rolce”, smażąca na kawałku blachy pędraki dla skrajnie wychudzonych dzieci.
Nauczanie Kościoła w sprawach zasad moralnych jest ogólne, powszechne, w danym czasie. Niektóre wskazania są bardziej, inne mniej ważne, niektóre mniej podstawowe dostosowuje się do uwarunkowań. Podstawowe przykazanie „nie zabijaj” jeszcze długo musi zostać niedopowiedziane, a jego interpretacja ostatecznie pozostawiona sercu każdego człowieka, w jego tu i teraz.
Zwracając się do katolików w Polsce, możemy spokojnie sugerować, że przykazanie nie zabijaj obejmuje także zwierzęta. I będziemy to robić. Nie chcieliśmy jednak na początku zrażać sobie ludzi, oskarżając ich o zachowania, które dziedziczą od setek pokoleń, które od stosunkowo niedawna jawią się w naszej cywilizacji, jako bezwzględne zło. To prawda, że wadą raportu jest to, że kierowany jest do wszystkich. Ale znowu, nie wiadomo było, jak zacząć, do kogo mówić najpierw, nie mając za sobą hierarchów, dostępu do lekcji religii, itd. A więc zostało: do wszystkich, a raczej do każdego, kto zechce go przeczytać. Na początek liczymy na to, że jakiś młody teolog weźmie temat zwierząt na warsztat, że wiejski proboszcz powie parafianom: jeżeli przy najbliższej wizycie zobaczę u was ukochani parafianie psa na łańcuchu, więcej was nie odwiedzę, że spowiednik zapyta pracownika hodowli: jak traktujesz zwierzęta, a pracownik rzeźni siebie: co ja tu robię?!; że niektóre lekcje religii będą poświęcone świętości zwierząt, itd., itd. A my będziemy coraz bardziej natarczywymi budzikami.
Dzięki, za wskazanie błędów. Szkoda, że niektóre z wiadomości były tylko medialnymi życzeniami, ale prawda, trzeba było sprawdzić. Teraz wszystko nawet bieżące, niby gołe „fakty” trzeba sprawdzać.
Co do etyki patocentrycznej, to wzięłam to stanowisko właśnie m.in. z H. Korpikiewicz: „Etyka patocentryczna (παϑος – namiętność, pasja, cierpienie, ból /gr./) – której naczelną zasadą jest nie zadawanie cierpienia. Nie bardzo rozumiem zarzut. W etyce, ale także w zasadach moralnych posługujemy się najczęściej kryterium cierpienia, choć wiadomo, że są i inne, i choć to kryterium, wraz z postępem nauk medycznych (eliminacją cierpienia), zacznie niedługo nie wystarczać. I tu znowu przydatne jest m.in. chrześcijaństwo, gdzie nie cierpienie jest najważniejsze, wszyscy jakoś cierpimy, ale świętość życia, jako takiego. Można też zamienić słowo „świetość” na „wartość”. To zresztą nic nowego. Jeżeli nie uznamy, że najważniejszym, nie znaczy że jedynym, kryterium jest „życie”, to wkrótce spokojnie możemy hodować znieczulone od czubka głowy do kopytek zwierzęta.
My, wierzący, musimy zacząć głośno mówić o świętości życia zwierząt, skoro we wszystkim przejawia się Bóg, a nawet my z całym wszechświatem jesteśmy jakby Bożym materialnym ciałem, to i ich życie także jest święte.
Nie jest prawdą, że wszyscy uświadamiają sobie potworność traktowania zwierząt. Prawdą jest, że każdy w Polsce może zobaczyć filmy, przeczytać artykuły, posłuchać wywiadów. Tyle, że większość ludzi niczego z tego nie robi lub ostrożnie unika nieprzyjemnych doznań. Nie wiedzą. Wciąż nad tym się nie zastanawiają.
Bardzo długa droga przed nami wszystkimi, i przed niewierzącymi i przed wierzącymi, aby zrobić prawdziwy, kolejny krok w ewolucji człowieka. I wydaje mi się, że każdy sposób, który przywróci roślinożerność zadufanemu w sobie, zindywidualizowanemu do spodu, „panu świata” jest dobry. Ten piękny stan do którego dążymy, wy ateiści nazwiecie pełnym równouprawnieniem wszystkich zwierząt, my chętniej – Królestwem Bożym.
Raport „Boże zwierzęta. Jak wypełniamy zadanie bycia człowiekiem” można przeczytać TUTAJ
A nagranie dyskusji wokół raportu „Zwierzę – istota Boża” TUTAJ